Goła baba, jak wiadomo, sprzeda wszystko, a już goła baba w łańcuchach to ho, ho (ostatecznie nie musi być goła, a na przykład w metalowym bikini ;) )
W ogóle, o ile pamiętam, to z książek Tanith Lee ta akurat jest dość powściągliwa jeśli chodzi o erotykę... chyba że źle pamiętam, bo czytałam dawno.
9 komentarzy:
Skoro goła baba sprzeda wszystko, a zakładam, że autorowi książki (a już na pewno wydawcy, który zwykle też jest autorem okładki) chodzi właśnie o to, to dlaczego właściwie okładkę zmierzającą do osiągnięcia założonego celu klasyfikować jako "złą"?
Bo jest brzydka?
Goła baba - gołą babą, ale ten facet ma suszarkę do ręczników na klacie!
kajaanna
"Brzydka" to dobre słowo, bo pokazuje, co oceniamy: walory estetyczne. Równie dobrym słowem, a właściwie zwrotem, byłoby "skuteczna marketingowo", bo też wiadomo, co oceniamy: wpływ okładki na stan konta wydawcy i autora.
Tytuł bloga to "Najgorsze Okładki". "Zły", "Dobry", "Gorszy", "Lepszy", "Najgorszy", "Najlepszy", to wszystko są słowa pozbawione zalet powyżej: nie pokazują, co się ocenia. W dodatku sugerują obiektywizm, a ocena estetyczna jest go z natury rzeczy pozbawiona. Uczciwie byłoby więc przyjąć, że oceniają całokształt, a nie jakąś jedną, apriorycznie przyjętą cechę, na którą istnieje lepsze określenie. Albo po prostu zmienić tytuł bloga z "Najgorsze okładki" na "Najbrzydsze okładki". Osobiście nie widzę powodu, dla którego ocena estetyczna okładki miałaby być istotniejsza od oceny jej skuteczności marketingowej.
Myślałam, że to oczywiste, że oceniamy przede wszystkim walory estetyczne - zwłaszcza że nie mamy żadnych narzędzi, by ocenić skuteczność marketingową okładki.
Sprzedać można wszystko, nawet knajpę "Piwnica u Fritzla", jednakże nieuzasadnione szczucie cycem jest głupie i szkodliwe.
A "wartość marketingowa" to ekonomiczny bulszyt dla zarabiania pieniędzy na byle gównie.
Hm, zawsze wydawało mi się, że okładka przede wszystkim estetyczna przyciąga klientów - w przeciwnym razie nie miałoby sensu wydawanie serii kolekcjonerskich w okładkach ładniejszych, niż paperbackowa. Znam też kilka przypadków, gdzie brzydka okładka zniechęciła definitywnie do zakupu. Więc nie wiem, czy brzydka okładka z gołym cycem jest aż taka skuteczna.
Też nie wiem, w moim przypadku ta konkretna okładka byłaby nieskuteczna. Nie z uwagi na cyc, bo to akurat lubię, tylko z uwagi na kreskę, przywodzącą na myśl skojarzenie z Thorgalem -- książką znakomitą, ale zupełnie nie z mojej bajki, jeśli chodzi o gatunek.
Twierdzę natomiast, że podstawowym zadaniem okładki nie jest "być ładną", tylko "sprzedać produkt". A zła rzecz to taka, która nie spełnia swojego podstawowego zadania. Więc albo okładka "sprzeda wszystko", albo "jest zła" -- nie jedno i drugie naraz.
Cyc jest, jaki każdy widzi. Ale jeden z tych węży został umiejscowiony tak niefortunnie, że mam wrażenie, iż wychodzi gołej pani z tyłka.
Dziwny człek na drugim planie mnie niepokoi.
Prześlij komentarz